
Tam, gdzie Cisza Spotyka Światło – Shiva i Budda
To dzieło powstawało we mnie przez lata – jak wizja, która powraca, zmienia się, pogłębia, ale nie daje się ująć w jednej formie. Czułam, że niosę w sobie obraz, którego nie da się tak po prostu namalować – bo jak uchwycić Absolut? Jak oddać stan buddyjskiej obecności, połączyć energię Shivy i Buddy w jeden strumień światła?
W dniu Mahashivratri obraz sam się dopełnił. Jakby przez moje ręce manifestowało się to, co wcześniej było nieuchwytne – w przestrzeni wizji, modlitwy i połączenia z wyższym wymiarem.
Na płótnie spotykają się dwie twarze – Shiva i Budda, zwróceni do siebie, z zamkniętymi oczami. Trwają w milczącej medytacji, w przestrzeni jedności. Pomiędzy nimi pulsuje światło – przejaw stanu oświecenia. W jego centrum pojawia się spirala – zakrzywiony oddech, jak uświęcony kanał prany. To właśnie oddech staje się pomostem między wymiarami. Przez oddech – do światła, do pełni, do obecności.
Ten obraz to nie tylko symbol. To brama do wewnętrznego świata, który otwiera się wtedy, gdy naprawdę słuchasz – w ciszy. Powstał z głębokiego doświadczenia duchowego połączenia. Nie był planowany. Pojawił się – tak, jak przychodzą przekazy – łagodnie, ale z mocą.
To nie jest tylko obraz. To częstotliwość.
To nie jest zwykły obraz. To wizja, która przyszła z przestrzeni pomiędzy wymiarami — przekaz o połączeniach splatających nas z ziemią, kosmosem i tym, co niewidzialne, a jednak głęboko obecne.
W centrum pojawiła się delikatna postać ducha. Przezroczysta, zawieszona pomiędzy światem materii a światem subtelnym, otoczona grzybami, które niczym anteny odbierają sygnały z głębokiej inteligencji natury. Jej włosy unoszą się ku górze, przypominając zarodniki z szalki Petriego, a jednocześnie stając się siecią rozciągającą się daleko poza ciało i myśl.
Ta sieć nie ma jednego kierunku ani granicy. Rozchodzi się we wszystkie strony jak pulsująca pajęczyna światła, jak fraktalna struktura grzybni, jak mapa neuronów w mózgu, jak rozkład gwiazd na nocnym niebie. To, co mikroskopijne, i to, co kosmiczne, odbijają się w sobie nawzajem. Jedno jest lustrzanym odbiciem drugiego.
Kosmos nie jest gdzieś tam. Dzieje się tu — w nas. W naszych komórkach, emocjach, myślach i głębokiej pamięci ciała. Jesteśmy współtwórcami tej sieci. Oddychamy nią.
Tytuł „Synapsy Uniwersum” pojawił się sam, jak echo z przestrzeni, w której nie istnieją słowa. Nie próbowałam go wymyślić. Przyszedł, tak jak obraz, z miejsca poza logiką i planem. Malując, czułam, że nie jestem sama. Jakby coś większego prowadziło moją rękę, a ja jedynie otworzyłam się na to, co chciało się zamanifestować przez moje ciało.
Duch w obrazie siedzi spokojnie pomiędzy grzybami. Obecny, choć niemal niewidoczny. Nie oddzielony. Przenika się z całością — z tłem, z przestrzenią, z delikatnymi niciami, które płyną przez całe płótno.
W tym obrazie wszystko pulsuje wspólnym rytmem. Grzybnia, synapsy, świadomość, wszechświat — każda z tych form opowiada tę samą historię o połączeniu. Ich wspólny język jest cichy, ale wyczuwalny. Rozbrzmiewa głęboko w nas, jeśli tylko zatrzymamy się i wsłuchamy.
To przypomnienie. Pamięć o tym, że nigdy nie byliśmy oddzieleni. Że zawsze byliśmy częścią żywej, oddychającej całości.
Shiva w mojej wizji
Podczas wielkiego święta Shivy — Mahashivratri — powstał ten wyjątkowy obraz. Wibracje mantr, które wypełniały przestrzeń ceremonii, przeniknęły moje serce i połączyły mnie ze światłem Shivy. W tym głębokim stanie poczułam, jak energia Shakti wnika we mnie, a ja staję się Shakti, która maluje Shivę — materializując jego obecność na płótnie.
Patrzyłam na Shivę oczami Shakti, tworząc coś, co wykraczało poza zmysły i racjonalne myślenie. Jego twarz z zamkniętymi oczami wyraża spokój medytacji — bramę do wewnętrznej ciszy. Jego włosy falują w subtelnym, niemal niematerialnym ruchu, jak energia płynąca swobodnie, unosząca się ponad czasem i przestrzenią.
Ten obraz dojrzewał ze mną przez długi czas, przechodząc różne fazy. Czekał na moment, w którym będzie gotowy odsłonić swoją moc i głębię. Podczas tworzenia każda komórka mojego ciała rezonowała z tą niezwykłą energią — energią pustki, stworzenia i wszechwiedzy.
Dla mnie to nie tylko obraz — to zapis osobistego spotkania z uniwersalną mocą, wyrażonej poprzez sztukę. To zaproszenie do zanurzenia się w ciszę, światło i przestrzeń, która jest zawsze w nas.
Śladami Jaguara – Taniec Anakondy
Ten obraz narodził się z mojego osobistego doświadczenia – spotkania, które otworzyło moje serce na inną rzeczywistość. W głębokim transie wizji zobaczyłam jaguara — nie był tylko zwierzęciem. Był szamanem. Szamanką. Obecnością, która w centrum kręgu trzymała pole i śpiewem prowadziła uzdrowienie.
Wokół niej wiły się dwie anakondy – jak żywe strumienie energii. Jedna niosła pierwiastek żeński, druga – męski. Tańczyły w harmonii, jakby znały od zawsze swój wspólny rytm. Ich ruchy były jak modlitwa ciałem, spiralny taniec życia, który buduje świat od nowa.
Jaguar, w pióropuszu pełnym mądrości, stał nieruchomo, ale wszystko krążyło wokół niego. Z jego istoty rozchodziły się fale pieśni – białe linie na obrazie to te właśnie wibracje, które przeszły przeze mnie. Przeniknęły przestrzeń i zapisały się jako światło, jako pamięć, jako ślad.
Czułam, jak ta wizja mnie uzdrawia. Jak prowadzi mnie przez krąg – ścieżką wydeptaną przez jaguara, w głąb siebie. W tę przestrzeń, gdzie dźwięk, taniec i duch stają się jednym. To było jak powrót do pradawnego języka Ziemi.
Ten obraz to dla mnie nie tylko forma – to opowieść. Pieśń. Wspomnienie głębokiego spotkania i zaproszenie do wejścia w krąg, który wciąż śpiewa, wciąż tańczy, wciąż uzdrawia.
To przyszło podczas ceremonii.
Zobaczyłam, że płonę – ale nie czułam bólu. To był ogień transformacji. Nad moją głową rozwinął się świetlisty lotos, a ja przechodziłam przez kolejne warstwy istnienia.
Dotarłam tam, gdzie zobaczyłam cały Wszechświat – drgające galaktyki w nieskończonej przestrzeni.
Nad nimi Shiva tańczył w świetle – albo był tym światłem.
Po prawej pojawił się Budda – nieruchomy, jak posąg. Zobaczyłam go jasno – nie miał ciała, ale w tej chwili, jakby miał. Wsłuchałam się w tę obecność. Wsunął się we mnie cicho i spokojnie, jakby od zawsze tam był.
W tej samej chwili kręgosłup wyprostował się jak struna, jak uderzenie dźwięku OM.
Nie wiem, czy wtedy jeszcze byłam. Nie było mnie – i wszystko było mną.
Nic – i wszystko.
Cisza, która powiedziała jedno słowo: Absolut.
To było jak uderzenie największego gongu świata – dźwięk OM, który rozbrzmiewa wewnątrz i na zawsze pozostaje. Nie da się tego opisać słowami, bo tam nie ma formy ani czasu, jest tylko absolutna obecność. Zastygałam w tej wieczności, w bezczasie.
Później odezwała się ta sama duchowa istota, która wcześniej wezwała mnie do działania – przewodnik i źródło tej transformującej energii. Opisała wizję niemal identyczną jak moja – Shiva i Budda zjednoczeni z jego ciałem.
Zrozumiałam, że ta energia działa przez nas oboje. Że ten obraz już istniał – zanim został namalowany.
To świadectwo czegoś, co trudno opisać.
Brama do miejsca, gdzie kończy się wszystko – i zaczyna Absolut.
Obraz ukazuje wizję oczami Buddy — moment zjednoczenia formy i bezformia.
Ten obraz zrodził się z impulsu, który był tak subtelny, a jednocześnie niepodważalny. Pewnego dnia piękna istota duchowa wezwała mnie do działania. Bez słów, bez oczekiwań – tylko z czystą intencją, abym namalowała obraz płynący prosto z przestrzeni serca.
Pozwoliłam, by prowadziła mnie niewidzialna nić, która połączyła nas poza czasem i przestrzenią. W tej kreacji pojawiło się dziecko – czyste światło otulone płatkami lotosu, unoszące się na wodzie życia. Nad nim szybował orzeł – duchowy strażnik, przynoszący wizję z wysoka. Obok – subtelna obecność Matki, czuwającej z miłością i mądrością. Jej energia była jak pieśń natury, przenikająca wszystko. I jeszcze jedna nić – DNA – splatająca nasze losy na poziomie głębszym niż rozum.
Wkrótce okazało się, że noszę pod sercem nowe życie. Intuicja podpowiadała mi, że to, co maluję, nie dotyczy tylko mnie – że także po drugiej stronie tej niewidzialnej nici rośnie nowe istnienie. Niedługo potem dowiedziałam się, że osoba, dla której malowałam, również została rodzicem.
Ten obraz to nie tylko wizja – to świadectwo wewnętrznej podróży, cudu narodzin i tajemniczego porozumienia dusz. To przypomnienie, że jesteśmy połączeni, że nasze ścieżki splatają się w najczystszych momentach, nawet jeśli nigdy nie padnie ani jedno słowo.
Tańcząc podczas ceremonii zjednoczyłam się z duchem motyla. To on we własnej osobie natchnął mnie, by go namalować.
Z „Motylem” wiąże się pewna historia: Gdy obraz już był ukończony i zapakowany, a gdy szłam, by go wysłać, zerwała się gwałtowna burza i bardzo silny wiatr. Mocując się z tym wiatrem poczułam wielką tęsknotę motyla za lataniem. Aż ciężko było mi go utrzymać w rękach! Jakby sam wyczarował ten wiatr.
Kiedy obraz już „doleciał” do swojej właścicielki, poczuła ona z nim bardzo silną więź i zobaczyła w nim samą siebie.
Farby akrylowe oraz fluorescencyjne 90×120 cm.
Malowanie tego obrazu było jednym z większych wyzwań, z jakimi przyszło mi się mierzyć. W tym procesie całkowicie zaufałam swojej intuicji. Obraz jest pełen życia i mami złudzeniami. W wizji pojawia się para: szaman i szamanka. W piersi szamana pojawia się spiralny rozbłysk oddający bicie serca, a dżungla otacza parę ujawniając dziką i nieogarnioną naturę.
To jeden z obrazów powstałych po ceremonii ze świętymi roślinami. W trakcie oczyszczania Chakapą, ujrzałam jej nieskończenie piękną energię. Zobaczyłam jak ukryty wąż pożera wszystko to, co mi nie służy, a zapisana w liściach mądrość spadała na moje ciało i dłonie w postaci kropel wody – czystej jak najpiękniejsze kryształy. Ceremonia przyniosła uzdrowienie i spokój, a po jej ukończeniu czułam się jakbym się na nowo narodziła.
Farby akrylowe, płótno 80×100 cm.
Ten nocny jaguar został namalowany przed ceremonią ze świętymi roślinami, po to by w czasie jej trwania wyjść z płótna i biegać radośnie po sali wśród przyjaciół. Po skończeniu pracy z medycyną zapragnęli oni mieć wciąż kontakt z jaguarem i kupili ten obraz. Zauważyłam wtedy, że moje obrazy najwidoczniej mają jakąś pracę do wykonania. Zaczęłam więc przykładać do malowania jeszcze większa uwagę i poczułam jeszcze głębszą więź z adresatami obrazów.
Wraz ze swoim przyjściem Jaguar pozmieniał również wiele w moim życiu. Wszelkie plany runęły, ale tylko po to, by pojawiły się nowe wizje i wszystko zaczęło budować się na nowo.
Farby akrylowe, płótno 80×100 cm.
Jaguar – Zwierzę Mocy – Szaman. Przyszedł do mnie w czasie ceremonii, ukazując mi całą swoją mądrość i moc, których używa prowadząc nas po dżungli życia. Zrozumiałam też, że pojawia się on w różnych sytuacjach aby wskazać drogę, a tej konkretnej nocy prowadził moją malującą rękę.
Markery 40×60 cm.
„Pachamama” zaczęła powstawać w dzień przed spotkaniem ze świętymi roślinami. W nocy, już podczas ceremonii, wszystko zaczęło się dziać samo. Wystarczyło, że oddałam się prowadzeniu roślinom, a obraz objawił się w ostatecznej wersji wykorzystując moją rękę jako narzędzie. Tak też – dzięki temu oddaniu – zakiełkowała idea stworzenia miejsca Pachamama.
Markery 40x60cm.
Podczas kolejnej ceremonii byłam świadkiem obezwładniającego piękna dżungli i całej natury. Po jakimś czasie zjednoczyłam się z nią by dostrzec, że oddzielenie jest złudzeniem, Wszyscy jesteśmy połączeni wzajemnie ze sobą i z każdą cząstką wszechświata. W każdej cząstce są wszystkie odpowiedzi. Wystarczy tylko się wsłuchać i zrozumieć to połączenie.
Farby akrylowe, płótno (80x100cm).
To malarski zapis nocy prawdziwych przemian. Podczas mojej pierwszej ceremonii ze świętymi roślinami stanęłam oko w oko ze strachem. Umierałam w męczarniach, by w końcu narodzić się na nowo w poczuciu całkowitego odpuszczenia i zwycięstwa nad ograniczającymi słabościami.
Farby Akrylowe, płótno (30×40 cm).
Zapisz się do newslettera: